Читаем Śmierć w Breslau полностью

Nie zerwali jednak całkiem łączności z morzem. Wirth wymyślił nieznany wówczas w Europie sposób na życie: wymuszanie haraczu od portowych przemytników. Obaj tworzyli sprawnie działający mechanizm, w którym Wirth był mózgiem, Zupitza – siłą. Wirth prowadził z przemytnikami negocjacje; jeżeli okazywali się niepokorni – Zupitza ich porywał i mordował w wymyślony przez Wirtha sposób. Niebawem cala policja powojennej Europy szukała ich w dokach Hamburga i Sztokholmu, gdzie zostawiali okaleczone ciała ofiar, oraz w burdelach Wiednia i Berlina, gdzie wydawali góry coraz mniej wartych marek. Obaj czuli na plecach oddech pościgu. Przypadkowi wspólnicy coraz częściej zdradzali ich policji za nic nie warte obietnice. Wirth miał do wyboru: albo wyjechać do Ameryki, gdzie czekała na nich mafia, krwiożercza i bezwzględna konkurencja w procederze wymuszeń, albo znaleźć jakieś ciche i spokojne miejsce w Europie.

To pierwsze było bardzo niebezpieczne, to drugie – prawie niemożliwe, zwłaszcza że wszyscy europejscy policjanci chowali w kieszeniach fotografie obu bandytów, marząc o wiekopomnej sławie.

Nikt jej nie zdobył, natomiast jeden człowiek świadomie się jej wyrzekł. Był to wrocławski policjant, Kriminalkommissar Eberhard Mock, któremu w połowie lat dwudziestych podlegały tzw. sprawy obyczajowe w dzielnicy Borek. Było to krótko po niezwykłym awansie, jaki go spotkał. Wszystkie gazety pisały o błyskotliwej karierze czterdziestojednoletniego policjanta, który z dnia na dzień stał się jednym z najważniejszych ludzi w mieście – zastępcą szefa Wydziału Kryminalnego wrocławskiej policji, Mühlhausa. 18 maja 1925 roku w trakcie rutynowej kontroli domu publicznego przy Kastanien-Allee, Mock trzęsąc się ze zdenerwowania zwerbował z ulicy jakiegoś posterunkowego i wpadł z nim do pokoju, w którym duet Wirth & Zupitza mieszał się z damskim tercetem. Mock, obawiając się nieposłuszeństwa ze strony aresztowanych dla pewności ich postrzelił, zanim zdążyli wydostać się spod dziewczyn. Następnie wraz z owym posterunkowym związali ich i wywieźli wynajętą furmanką na Karłowice.

Tam na walach przeciwpowodziowych Mock przedstawił obu związanym i wykrwawiającym się bandytom swoje warunki: nie postawi ich przed oblicze sądu, jeśli osiedlą się na stałe we Wrocławiu i będą mu bezwzględnie posłuszni. Propozycję tę przyjęli bez zastrzeżeń. Zastrzeżeń wobec całej sytuacji nie miał również ów posterunkowy, Kurt Smolorz. W lot pojął racje Mocka, zwłaszcza że odnosiły się one bardzo konkretnie także do jego kariery. Obaj bandyci znaleźli się w pewnym zaprzyjaźnionym burdelu, gdzie przykuci kajdankami do łóżek poddani zostali troskliwej opiece sanitarnej. Po tygodniu rekonwalescencji Mock sprecyzował swe warunki: zażądał sporej sumy tysiąca dolarów dla siebie i pięciuset dla Smolorza. Nie wierzył w niemiecką walutę trawioną wtedy śmiertelną chorobą inflacji. W zamian zaproponował Wirthowi, że przymknie oko na wymuszanie haraczu od przemytników, którzy – spławiając swe trefne towary do Szczecina – zatrzymywali się we wrocławskim porcie rzecznym.

Do bezwarunkowego przyjęcia tych propozycji skłonił Wirtha argument natury sentymentalnej. Otóż Mock postanowił rozdzielić nierozłącznych towarzyszy i zapewnił Wirtha, że – w wypadku niedostarczenia na czas pieniędzy – Zupitza zostanie oddany w ręce sprawiedliwości. Drugim ważnym argumentem była perspektywa spokojnego, ustatkowanego życia zamiast dotychczasowej tułaczki. Po dwóch tygodniach Mock i Smolorz byli ludźmi zamożnymi, natomiast wyrwani spod topora kata Wirth i Zupitza wkroczyli na ziemię nieznaną, ugór, który szybko zagospodarowali we właściwy sobie sposób.

Tego wieczora ochoczo pili ciepłą wódkę w knajpie Gustava Thiela przy Bahnhofstrasse. Mały człowieczek o lisiej, poprzecinanej bliznami twarzy i towarzyszący mu kwadratowy, milczący Golem tworzyli parę dość niezwykłą. Niektórzy z gości śmiali się z nich ukradkiem, jeden ze stałych bywalców zupełnie się nie krępował i otwarcie okazywał swe rozbawienie. Grubas o różowej, pomarszczonej skórze co chwilę wybuchał śmiechem i wyciągnął w ich stronę tłusty paluch. Ponieważ nie reagowali na jego zaczepki, uznał, że są tchórzami. A niczego tak nie lubił, jak dręczyć ludzi strachliwych. Wstał i ciężko wciskając stopy w wilgotne deski podłogi, ruszył ku swoim ofiarom. Stanął przy ich stoliku i roześmiał się chrapliwie:

– No co, mały… Napijesz się z dobrym wujkiem Konradem?

Wirth nawet na niego nie spojrzał. Spokojnie rysował palcem dziwne figury na mokrej ceracie. Zupitza w zamyśleniu obserwował ogórki kiszone pływające w mętnej zawiesinie. Wreszcie Wirth zwrócił oczy na Konrada. Nie z własnej woli: grubas ścisnął go za policzki i przytknął mu do ust butelkę wódki.

– Odchrzań się ode mnie, ty gruba świnio! – Wirth z trudem tłumił kopenhaskie wspomnienia.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Фронтовик стреляет наповал
Фронтовик стреляет наповал

НОВЫЙ убойный боевик от автора бестселлера «Фронтовик. Без пощады!».Новые расследования операфронтовика по прозвищу Стрелок.Вернувшись домой после Победы, бывший войсковой разведчик объявляет войну бандитам и убийцам.Он всегда стреляет на поражение.Он «мочит» урок без угрызений совести.Он сражается против уголовников, как против гитлеровцев на фронте, – без пощады, без срока давности, без дурацкого «милосердия».Это наш «самый гуманный суд» дает за ограбление всего 3 года, за изнасилование – 5 лет, за убийство – от 3 до 10. А у ФРОНТОВИКА один закон: «Собакам – собачья смерть!»Его крупнокалиберный лендлизовский «Кольт» не знает промаха!Его надежный «Наган» не дает осечек!Его наградной ТТ бьет наповал!

Юрий Григорьевич Корчевский

Детективы / Исторический детектив / Крутой детектив