Читаем Śmierć w Breslau полностью

Skład tkanin bławatnych Mieczysława Anwalda na ulicy Północnej koło Dworca Towarowego dudnił już o tej porze życiem. Robotnicy nosili bele materiału, do rampy podjeżdżały furmanki i samochody dostawcze, jakiś Żyd pchał zbity z desek wózek, przedstawiciel handlowy wrocławskiej firmy „Bielschowsky” wymachiwał wizytówką przed nosem kierownika, w kantorze stukały liczydła, komisarz Banaszak pykał małą fajkę z kości słoniowej, a Anwaldt powtarzał sobie w duchu: „to czysty przypadek, że syn Schlossarczyk i barona von der Maltena wychował się, tak jak ja, w berlińskim sierocińcu, to czysty przypadek, że oddał go tam człowiek noszący, takie jak ja nazwisko, ja nie jestem synem barona, to czysty przypadek, że syn Schlossarczyk i barona wychował się…”.

– Słucham panów – potężnie zbudowany pięćdziesięciolatek ściskał pomiędzy palcami grube cygaro. – Czego ode mnie chce nasza kochana policja?

Banaszak wstał i spojrzał niechętnie na nieogolonego Anwaldta, który szeptał coś do siebie. Wyjął legitymację i tłumiąc ziewanie powiedział:

– Komisarz Banaszak, a to asystent kryminalny Klaus Uberweg z wrocławskiej policji. Czy znał pan Hannę Ślusarczykównę z Rawicza?

– Nie… nie znam… skąd… – kupiec spojrzał na kasjerki, które nagle zaczęły wolniej rachować. – Proszę panów do mieszkania. Tu jest za duży hałas.

Mieszkanie było duże i wygodne. Od strony kantoru wchodziło się do niego przez kuchenne drzwi. Dwie służące zalotnie spojrzały na młodego człowieka, dla którego noc za szybko się skończyła; pod wpływem piorunującego spojrzenia pana natychmiast wróciły do skubania tłustej kaczki. Zastukały buty mężczyzn po posadzce z piaskowca. Kupiec zaprosił policjantów do biblioteki, w której złociły się grzbiety dziewiczych książek, a swe miękkie wnętrza rozkładały stojące pod palmą zielone fotele. Przez otwarte okno dochodził mdlący, słodkawy zapach rzeźni. Mieczysław Anwald nie czekał, aż Banaszak ponowi pytanie.

– Tak, znam Hannę Ślusarczykównę.

– Czy mówi pan po niemiecku? – komisarzowi zatkała się fajka.

– Tak.

– Może przejdziemy zatem na ten język. Oszczędzi to nam czasu, gdyż asystent Uberweg nie zna polskiego.

– Bardzo proszę.

Banaszak przedmuchał w końcu fajkę, biblioteka napełniła się wonnym dymem.

– Panie Anwald, bądźmy ściśli: raczej znał pan. Wczoraj rano pańska znajoma została zabita.

Mieczysław Anwald skrzywił się boleśnie. Słownej reakcji nie było. Anwaldt przestał powtarzać swoje mantry i przystąpił do zadawania pytań:

– Panie Anwald, czy to pan oddał do berlińskiego sierocińca panieńskie dziecko Hanny Schlossarczyk?

Kupiec milczał. Banaszak poruszył się niespokojnie i powiedział po polsku:

– Drogi panie, jeżeli pan chce, aby pańska rodzina dowiedziała się o pańskim romansie z kobietą złej sławy, jeżeli pan chce wyjść ze swej firmy na komisariat prowadzony przez dwóch mundurowych, to proszę dalej milczeć.

Gospodarz spojrzał na nieogolonego mężczyznę o płonących oczach i odpowiedział po niemiecku ze śląskim akcentem:

– Tak. To ja oddałem to dziecko do sierocińca w Berlinie.

– Dlaczego pan to zrobił?

– Hanna mnie o to poprosiła. Sama nie była w stanie rozstać się z dzieckiem.

– To po co się w ogóle z nim rozstawała?

– Panie asystencie – Banaszak w ostatniej chwili ugryzł się w język, aby nie powiedzie „panie asystencie Anwaldt”. Był zły sam na siebie, że przystał na tę dziwną prośbę Anwaldta o przedstawianie go pod zmyślonym nazwiskiem. – Proszę wybaczyć, ale to pytanie nijak się ma do sprawy. Po pierwsze należy je skierować do nieboszczki, po drugie, nie uzyska pan dzięki odpowiedzi na nie tego, czego pan szuka: adresu jej syna.

– Panie komisarzu, nie będę przyjeżdżać ponownie do Poznania, aby zadać jakieś pytanie, którego teraz pan zadać mi nie pozwoli.

Anwaldt patrzył przez żółte szybki na książki i podziwiał duży zbiór przekładów z literatury greckiej. W uszach huczał mu werset z Króla Edypa: „Strasznym to, panie, lecz póki ów świadek/ Prawdy nie wyzna, trwaj jeszcze w nadziei”.

– Była młoda. Chciała jeszcze wyjść za mąż.

– Do którego sierocińca zawiózł pan to dziecko?

– Nie wiem. Na pewno do jakiegoś katolickiego.

– Jak to, to był pan w końcu w Berlinie czy nie? Pojechał pan tam z dzieckiem na ślepo, nie wiedząc, gdzie je zostawi? Skąd pan wiedział, że w ogóle gdzieś je panu przyjmą?

– Na dworcu czekały na dziecko dwie siostry zakonne. To było ustalone przez rodzinę ojca dziecka.

– Jaką rodzinę? Nazwisko!

– Nie wiem. Hanna trzymała to w ścisłej tajemnicy i nikomu o tym nie mówiła. Przypuszczam, że hojnie zapłacono jej za milczenie.

– Czy jeszcze coś ustalono?

– Tak. Rodzina ojca dziecka zapłaciła z góry za wykształcenie chłopca w gimnazjum.

Anwaldt poczuł nagle bolesny skurcz w piersi. Wstał, przeszedł się po pokoju i postanowił zniszczyć ból przez jego przyczynę. Zapalił zatem kolejnego papierosa, ale skutek był taki, że chwycił go suchy kaszel. Kiedy się uspokoił, zacytował Sofoklesa: – „Strasznym to, panie, lecz póki ów świadek/ Prawdy nie wyzna, trwaj jeszcze w nadziei”.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Фронтовик стреляет наповал
Фронтовик стреляет наповал

НОВЫЙ убойный боевик от автора бестселлера «Фронтовик. Без пощады!».Новые расследования операфронтовика по прозвищу Стрелок.Вернувшись домой после Победы, бывший войсковой разведчик объявляет войну бандитам и убийцам.Он всегда стреляет на поражение.Он «мочит» урок без угрызений совести.Он сражается против уголовников, как против гитлеровцев на фронте, – без пощады, без срока давности, без дурацкого «милосердия».Это наш «самый гуманный суд» дает за ограбление всего 3 года, за изнасилование – 5 лет, за убийство – от 3 до 10. А у ФРОНТОВИКА один закон: «Собакам – собачья смерть!»Его крупнокалиберный лендлизовский «Кольт» не знает промаха!Его надежный «Наган» не дает осечек!Его наградной ТТ бьет наповал!

Юрий Григорьевич Корчевский

Детективы / Исторический детектив / Крутой детектив