Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Przybysz przestąpił z nogi na nogę. Był to mężczyzna na oko czterdziestoletni, niewysoki, pękaty, mocno barczysty, zgarbiony jakby pod ciężarem tych barków właśnie. Strój, który nosił, był szarym, prostym i niezbyt czystym ubiorem pachołka lub posługacza. Reynevan szedł jednak o zakład o każde pieniądze, że przybysz nie był ani pachołkiem, ani posługaczem. – Dasz słowo – spytał przybysz, macając nos – że nie rzucisz się na mnie znowu? – Nie dam.

– Hę?

– Muszę się stąd wydostać. Mężczyzna milczał czas jakiś.

– Rozumiem – rzekł wreszcie chrapliwie. – Siedzisz w oubliette, wiem, do czego oubliette służy. Dostarczę ci jadło i napitek. Nie wyciągaj jednak z tego zbyt daleko idących wniosków. Reynevan pochłaniał chleb, kiełbasę i ser tak, że ledwo oddech łapał. A cienkim piwem omal się nie udławił. Nasyciwszy pierwszy głód, jadł wolniej, żuł dokładniej. Mężczyzna w szarym stroju posługacza przyglądał mu się ciekawie. Reynevan, najedzony i opity, ciekawość odwzajemniał.

– Otto de Bergow – odezwał się mężczyzna. – Ten, który cię tu wsadził. Zdaje sobie sprawę z twych zdolności magicznych? – W zarysach.

– Jak długo siedzisz?

– Co za dzień dziś mamy?

– Samw… – mężczyzna zająknął się. – Znaczy, Zaduszki. Commemoratio animarum. Reynevan wysączył z dzbanka resztę piwa, a skórkę chleba schował za pazuchę. – Możesz przestać wodzić mnie za nos – oznajmił. – Gdy poszedłeś po żarcie, obejrzałem przedmioty, które przyniosłeś, te, które tam leżą. Jemioła, brzozowa kora, gałązka cisu, świeca, żelazny pierścień, czarny kamień. Typowe atrybuty ceremonii za zmarłych. A dziś mamy, jak wynika z twego przejęzyczenia, Święto Samwin. Przeniknąłeś tu przez ścianę, by oddać hołd tym tam kościom. I to według rytuału Starszych Ras. – Celnie.

– Był to więc twój krewniak. Lub przyjaciel.

– Niecelnie. Ale przejdźmy do rzeczy ważnych. Poradzę ci, jak uniknąć śmierci głodowej. Nie jesteś pierwszy. Wsadzano do oubliette licznych, a sam widzisz, że szkielet jest tylko jeden, nie licząc tych kości sprzed wieków. Nadstaw dobrze uszu. Nadstawiłeś? – Nadstawiłem.

– Syn Ottona de Bergow, Jan, jest utrakwistą i hejtmanem w Taborze. Otto ubzdurał sobie, że synalek husyta dybie na niego, chce pozbawić życia i zagarnąć majątek. Choć jest to według mnie kompletną bzdurą, u Ottona nabrało cech manii prześladowczej. Za każdym węgłem widzi nasłanego mordercę, w każdym posiłku węszy truciznę. W każdym zaś husycie dostrzega syna parrycydę, to stąd bierze się jego zawziętość na kaliszników. Sprawa jest prosta: musisz się przyznać, że jesteś zabójcą najętym przez Jana de Bergow, przybyłym na Troski, by zamordować Ottona. – Ucieszony tym szczerym wyznaniem – parsknął Reynevan – Otto de Bergow każe mnie połamać kołem.

Zakładając, że uwierzy. Starczy mu wszak spytać, jak syn wygląda, a kłamstwo się wyda. – Jesteś magikiem. Nie znasz zaklęć perswazyjnych i empatycznych? – Nie.

– No to masz pecha.

– Do diabła! – wybuchnął Reynevan. – Przestańże wodzić mnie za nos! Nie chcę, psiakrew, wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale wszedłeś tu, cholera jasna, przez ścianę! Otwórz ją więc i pozwól mi wyjść! Przybysz milczał długo, patrząc nie na rozmówcę, lecz na kościotrupa. – Żałuję – odrzekł wreszcie – lecz taka opcja nie wchodzi w grę. – Że co?

– Nie mogę na to pozwolić… Siedź spokojnie, inaczej rzucę na ciebie Constricto. A na własnej skórze doświadczyłeś, że z moją magią ci się nie mierzyć. W głosie przybysza zadźwięczała chełpliwość – i ta chełpliwość właśnie pomogła Reynevanowi rozwiązać zagadkę, odegrała rolę katalizatora, dzięki któremu mętny roztwór nabrał przejrzystości. Niewykluczone też było, że to głód tak wyostrzał percepcję. – Pomyśleć tylko – powiedział wolno. – Pomyśleć tylko, że przybyłem na Troski właśnie po to, by się z tobą spotkać. Właśnie z tobą. – Co ty nie powiesz?

– Nie emulować mi z tobą w magii – cedził słowa Reynevan – boś prawdziwie możny czarodziej. Do tego poliglota, w całej okolicy nikt inny nie używa słowa oubliette. Gdybym stąd uciekł magicznym przejściem, gdybym zagadkowo zniknął, wszczęto by alarm: na Troskach musi skrywać się czarodziej. Czarodziej, który zdolny jest pokonać magiczne zabezpieczenie lochu. Albowiem sam je instalował. Dostałem się na Troski, by spotkać się z tobą, mistrzu Rupiliusie. By zasięgnąć twej rady. – Fantazji pogratulować – warknął mężczyzna. – Romanse ci pisać… Co ty robisz, u diabła? – Chcę się odlać – Reynevan stanął nad kościotrupem w rozkroku. – Bo co?

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже