Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Cztery ocienione arkadami boki wirydarza klasztoru premonstratensów na Ołbinie miały pomagać w medytacji, przypominając o czterech rzekach w raju, o czterech ewangelistach i czterech cnotach kardynalnych. Ów, jak zwał go święty Bernard, szaniec dyscypliny imponował porządkiem i estetyką. Tchnął spokojem. – Milczący coś jesteś, Grzesiu – zauważył Konrad z Oleśnicy, biskup Wrocławia, bacznie przypatrując się inkwizytorowi. – Jakbyś niezdrów był. Sumienie? Czy żołądek? Klasztor. Wirydarz. Ogród. Pokora. Spokój. Zachować spokój. – Z podziwu godną konsekwencją i uporem pozwala sobie wasza biskupia dostojność zwracać się do mnie w sposób szczególnie familiarny. Pozwolę sobie i ja na konsekwencję: po raz kolejny przypomnę, że jestem papieskim inkwizytorem, delegatem stolicy apostolskiej na diecezję wrocławską. Z racji urzędu należy mi się szacunek i odpowiedni tytuł. "Grzesiem", "Jasiem", "Pasiem" czy "Piesiem" może sobie wasza dostojność zwać swych sługusów, kanoników, spowiedników i przydupników. – Wasza inkwizytorska wielebność – biskup włożył w tytuł tyle pogardliwej przesady, ile zdołał – nie musi mi przypominać, co mogę. Sam najlepiej to wiem. To łatwe: ja zwyczajnie mogę wszystko. Aby jednak nie było niedomówień, rzeknę waszej wielebności, iżem jest w trakcie wymiany listów z Rzymem. Ze stolicą apostolską właśnie. Skutek zaś taki być może, że wspaniale się zapowiadająca kariera waszej wielebności może okazać się nietrwałą niczym pęcherz rybi. Puk! I nie ma. A wówczas najwyższa godność, na jaką może wasza wielebność w tej diecezji liczyć, to posadka u mnie w charakterze sługi, kanonika albo przydupnika, z całym dobrodziejstwem inwentarza, w tym także familiarnym mianem Grzesia. Lub Piesia, jeśli zechcę. Bo alternatywą będzie miano "brata Gregoriusa" w jakimś zacisznym klasztorze, wśród malowniczych a gęstych lasów, w miejscu w praktyce równie odległym od Wrocławia co Armenia. – W rzeczy samej – Grzegorz Hejncze splótł dłonie, też oparł się o arkadę, wzroku nie spuścił. – W rzeczy samej, wielu niedomówień wasza biskupia dostojność nie zostawiła. Zachód był to jednak próżny o tyle, że fakt wymiany listów między waszą dostojnością a Rzymem jest mi doskonale znany. Znam również, a jakże, rezultaty tej korespondencji, mniej niż skromne, a właściwie żadne. Nikt, rzecz jasna, nie zabroni waszej dostojności słać dalszych epistoł, kropla wszak drąży skałę, kto wie, może któryś z kardynałów wreszcie ulegnie, może wreszcie mnie odwołają? Osobiście w to wątpię, ale wszystko wszak w ręku Boga. – Amen – biskup Konrad uśmiechnął się i odetchnął, rad z ustabilizowania się poziomu rozmowy. – Amen, Grzesiu. Niegłupi chłopak z ciebie, wiesz? To w tobie lubię. Szkoda, że tylko to jedno. – Iście, szkoda.

– Nie rób min. Doskonale wiesz, o co mam do ciebie pretensje, dlaczego staram się, by cię odwołano. Jesteś za miękki, Grzesiu, za litościwy. Działasz za mało zdecydowanie, opieszale i bez planu. A czas temu nie sprzyja. Haereses ac multa mala hic in nostra dioecesi surrexerunt. Pienią się kacerstwo i pogaństwo. Dookoła roi się od husyckich szpiegów. Czarownice, koboldy, upiory i inne piekielne monstra kpią sobie z nas, odprawiając swe sabaty na Ślęży, pięć mil od Wrocławia. Ohydne praktyki i kult szatana dokonują się nocami na Grochowej, na Kłodzkiej Górze, na Żeleźniaku, pod szczytem Pradziada, w setkach innych miejsc. Podnoszą głowy beginki. Drwi sobie z prawa bezbożna sekta Sióstr Wolnego Ducha, bezkarna, bo działają w niej i prym wiodą szlachcianki, patrycjuszki i opatki najbogatszych klasztorów. A ty, inkwizytorze, czym możesz się pochwalić? Choć miałeś go w ręku, wymyka ci się Urban Horn, apostata, zdrajca i husycki szpieg. Choć miałeś go w ręku, ucieka ci Reinmar von Bielau, czarownik i zbrodniarz. Wymykają ci się jeden po drugim handlujący z husytami kupczykowie: Bart, Throst, Neumarkt, Pfefferkorn i inni. Kara i owszem, spotyka ich, ale nie przez ciebie wszak orzeczona i wymierzona. Ktoś cię wyręczył. Ktoś wciąż musi cię wyręczać. Czy powinno tak być, by inkwizytora ktoś wyręczał? Co? Grzesiu? – Wkrótce, zapewniam waszą dostojność, położę kres

temu wyręczaniu.

– Wciąż tylko zapewniasz. Już dwa lata temu, w grudniu, wynalazłeś jakoby świadka, którego zeznania miały zdemaskować jakąś groźną, wręcz demoniczną organizację czy sektę, winną licznych mordów. Świadka tego, ponoć diakona namysłowskiej kolegiaty, wygrzebałeś, ha, ha, w domu wariatów. Czekałem w napięciu, by posłuchać zeznań owego pomyleńca. I co? Nie zdołałeś dowieźć go do Wrocławia. – Nie zdołałem – przyznał Hejncze. – W drodze został skrytobójczo zamordowany. Przez kogoś, kto para się czarną magią. – Ach, ach. Czarną magią.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже