Okręty Sojuszu rozproszone w przestrzeni otaczającej
Rione wstała, wydając westchnienie ulgi.
– Muszę sprawdzić kilka rzeczy. Proszę dać mi znać, gdyby mnie pan potrzebował – powiedziała do Geary’ego.
Wieloznaczność ostatniego stwierdzenia kazała mu się zastanowić, czy aby Rione nie daje w ten sposób do zrozumienia, że nadszedł znów okres bardziej zażyłych kontaktów. Spojrzał w stronę Desjani, która wyraźnie zacisnęła zęby, wpatrzona w jeden z wyświetlaczy, aby po chwili rozluźnić się nieco. Najwyraźniej zinterpretowała słowa Wiktorii w identyczny sposób i wcale jej się to nie spodobało. Nigdy wcześniej nie zaobserwował u Tani takiej reakcji, toteż zaczął się zastanawiać, czy aby Desjani nie za bardzo martwi się o wpływ, jaki może mieć na niego Rione.
Nie zamierzał jednak roztrząsać teraz tej kwestii, odwrócił się więc do Rione i powiedział:
– Proszę odpocząć, pani współprezydent.
– Obawiam się, że to niemożliwe w tej sytuacji, ale spróbuję.
Desjani rozluźniła się o wiele bardziej, kiedy Rione wyszła.
– Pan też powinien odpocząć, sir.
– Mamy jeszcze wiele pobitewnego bajzlu do uprzątnięcia – odparł.
– Damy sobie radę. Wydał pan już rozkaz powrotu wszystkich jednostek na wyznaczone pozycje w formacji delta dwa natychmiast po zakończeniu działań bojowych. Dowódcy wykonają ten rozkaz równie dobrze bez pańskiej obecności. Nawet
– Tak, z pewnością są w stanie je wykonać… – Geary wstał, dziwiąc się, jak miękkie zrobiły się jego nogi. – A pani nie zamierza odpocząć?
Wzruszyła na to ramionami.
– Jestem dowódcą
– A dowódca okrętu nigdy nie odpoczywa… – zawahał się, ale w końcu zadał pytanie, którego tak się obawiał: – Jak wielu ludzi straciliśmy na
Wzięła głęboki wdech, jakby nie chciała, by jej go zabrakło w trakcie udzielania odpowiedzi.
– Dwunastu. Mieliśmy cholerne szczęście. Dziewiętnaście osób odniosło rany, z tego dwie są w stanie krytycznym.
– Tak mi przykro. – Geary przesunął dłonią po czole, kolejne frazesy o poświęceniu załogi przemykały mu przez myśl. Dwunastu kolejnych ludzi, którzy nigdy nie dotrą do przestrzeni Sojuszu, nigdy już nie zobaczą swoich domów, rodzin i ukochanych. Dwunastu na jednostce, która niemal bez szwanku wyszła z bitwy. Jeśli przemnożyć tę liczbę przez liczbę okrętów we flocie, nagle okazuje się, że nie ma czego świętować pomimo odniesionego zwycięstwa.
Desjani czuła pewnie to samo. Jakby czytając w jego myślach, pokręciła głową.
– Wszyscy jesteśmy jeszcze zbyt wstrząśnięci, sir. Jutro będę się cieszyć ze zwycięstwa. Teraz staram się tylko nie zasnąć.
– To jest nas już dwoje. – Opuścił wzrok na pokład. – Co to ja miałem zrobić?
– Odpocząć, sir – podpowiedziała mu Desjani.
– Skoro zdołała to pani zapamiętać, trzyma się pani lepiej ode mnie. Niedługo do was wrócę.
– Tak, sir.
– Proszę mnie obudzić za jakąś godzinkę.
– Tak, sir.
– Mówię poważnie, kapitanie Desjani.
– Tak jest, sir.
Opuszczał mostek z przeświadczeniem, że Desjani zdecydowała nie budzić go, o ile nie pojawi się sytuacja alarmowa, ale był zbyt zmęczony, żeby się wykłócać.
Obudził go natarczywy dźwięk brzęczyka. Zasnął na siedząco w fotelu, więc chwilę czasu zajęło mu zorientowanie się w przestrzeni i odebranie rozmowy.
– Kapitanie Geary – zameldowała Desjani – mamy problem przy wrotach hipernetowych.
Poczuł, jak żołądek wypełnia mu pęczniejąca kula z ołowiu.
– Przybyły syndyckie posiłki?