– Wiesz, czasami mam wątpliwości, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Z oficera dowodzącego ciężkim krążownikiem stałem się admirałem floty potężniejszej niż wszystkie siły Sojuszu za moich czasów. Kto by pomyślał, że będę musiał ją ratować z pułapki zastawionej tak daleko, w głębi terytorium wroga, nie mówiąc już o tym, że stanę się zbawcą Sojuszu. Wiem, że zawsze powtarzałeś swojej wnuczce Jane, że byłem dokładnie taki, jak mówi legenda, ale przecież obaj mamy świadomość, jak wygląda prawda. Jestem tylko sobą. Nie rozumiem, jakim cudem udało mi się dokonać tego wszystkiego, chociaż jedno jest pewne: ktoś mi w tym bardzo pomagał. Przekaż swojemu wnukowi Michaelowi, że bardzo mi przykro. Był dobrym oficerem. I prawdziwym bohaterem. Mamy na pokładzie część załogi „Obrońcy”. Przetrzymywano ich w Systemie Centralnym. Nie widzieli, jak umierał, ale żaden z nich nie wierzy też, by Michael miał szansę przeżyć zagładę swojego okrętu. Do dzisiaj żałuję, że nie zdołałem go ocalić. Twoja wnuczka Jane to dobra kobieta. Będę się nią opiekował. To nasza krew. Jest uparta i zdecydowana. Nie wiem jeszcze, czy pozostanie we flocie, czy rzuci wojaczkę i zajmie się wymarzoną architekturą. Teraz będzie mogła decydować o swoim losie. Podobnie jak dzieci Michaela. Dziękuję żywemu światłu gwiazd za to, że chociaż tyle mogłem dla nich zrobić.
– Admirale, ostatnie jednostki zajęły wyznaczone pozycje na orbicie Varandala.
– Dziękuję. – Panel komunikatora w jego kajucie ściemniał ponownie. Geary przeniósł wzrok na hologram unoszący się nad stołem. „Nieulękły” i towarzyszące mu okręty wojenne od wielu godzin znajdowały się w pobliżu Ambaru. Wahadłowce przewiozły część załogi flagowca na stację orbitalną, głównie w sprawach służbowych albo na długo oczekiwane przepustki. Inne okręty potrzebowały jednak więcej czasu, by zająć wyznaczone pozycje na dalszych orbitach. Niektóre z nich dotarły w pobliże pozostałych instalacji obronnych tego systemu. Flota była tak ogromna, że wypuszczenie tylko cząstki załóg na jedną czy dwie stacje mogłoby je zapchać do granic możliwości.
Zatem to koniec. Rozkazy i plany ułożone podczas drogi powrotnej zostały przesłane i wykonane. Zrobił wszystko, co obiecał. Wypełnił zobowiązania wobec siebie, honoru i Wielkiej Rady. Nawet groźba przewrotu była chwilowo zażegnana, skoro Badaya i jego stronnicy zostali przekonani, że Black Jack i tak podejmuje najważniejsze decyzje, tylko skrycie. Zakończenie wojny także uspokoiło nastroje wśród oficerów. Geary sięgnął do kołnierza i odpiął insygnia admirała floty. Poczuł żal, gdy przypomniał sobie, że to Tania mu je przypinała. Potem spędził dłuższą chwilę przy lustrze, mocując dawne kapitańskie gwiazdy.
Rozejrzał się po wnętrzu kajuty admiralskiej. Rzucił okiem na gwiazdy zdobiące gródź, fotele, stół, przy którym opracował niezliczone symulacje i plany bitew. Prócz kilku tygodni poprzedzających śmierć admirała Blocha to pomieszczenie było jego domem w tych czasach. Jego jedynym domem.
Musiał go opuścić na jakiś czas. Sojusz był mu winien co najmniej kilka tygodni urlopu. W tak krótkim czasie nie powinno się wydarzyć nic złego. Zastanawiał się, do którego z systemów Sojuszu poleci i co tam będzie robił. Wszędzie będą czekały na niego tłumy, a on pragnął wyciszenia i odrobiny wypoczynku z dala od nieustannego przytłaczającego decydowania o losie okrętów i Sojuszu.
Ale miał też nadzieję, że nie będzie tam sam. Był bowiem ktoś, z kim powinien porozmawiać od serca. Tyle że Tania Desjani unikała go od kilku dni. Może czuła się tak samo źle jak on? Tłumiła przepełniające ją uczucia i nie chciała ich pobudzać, wiedząc, że tylko dni dzielą ją od możliwości rozmowy na ten temat bez splamienia honoru.
Mimo iż z taką radością myślał o opuszczeniu pokładu, wiedział, że wróci na „Nieulękłego”. Sojusz z pewnością przywoła Black Jacka, ponieważ otaczający ich wszechświat nie jest oazą spokoju. Kwestią otwartą pozostawało wciąż, w jak wielkim stopniu przemiany w rozpadających się Światach Syndykatu wpłyną na sytuację drugiego imperium. Geary nie miał jednak wątpliwości, że w razie niepokojów rząd zechce sięgnąć po narzędzie nacisku, jakim jest flota. A jeśli nie wydarzy się nic poważnego, pozostanie jeszcze misja sprowadzenia ogromnej masy jeńców wojennych rozsianych po odległych systemach gwiezdnych. Trzeba będzie ich odszukać i przywieźć do domów.
Nie należało też zapominać o groźbie ze strony obcej rasy, o której nadal tak niewiele wiedziano. Jedno było tylko pewne: oni są tam, za terytoriami Syndyków, i obserwują ludzkość, kombinując, jakich nowych podstępów użyć, by zwrócić ją ponownie przeciw sobie. Może nawet planują kolejne ataki. Trudno powiedzieć, jak zareagowali na poniesione niedawno straty, skoro tak naprawdę nic o nich nie wiadomo. A co znajduje się za ich terytoriami? Na to pytanie też nie znał odpowiedzi. Ale skoro jest jedna obca inteligentna rasa, mogą ich być równie dobrze tysiące.