Читаем My полностью

— Jakby wam powiedzieć? Właściwie to nie. Ale znałem pewną kobietę…

— I —krzyknąłem.

— Jak to… To wy —wy też z nią? —wydął się śmiechem, zachłysnął, zaraz bryźnie.

Żeby zobaczyć się w lustrze, musiałbym się przechylić nad biurkiem: stąd, z fotela, widziałem tylko swoje czoło i brwi.

Naraz —ja prawdziwy —zobaczyłem w lustrze poszarpaną, tańczącą linię brwi i —ja prawdziwy —usłyszałem dziki, wstrętny wrzask:

— Co za „też”? Co to znaczy: „też”? Nie, nie, ja żądam wyjaśnień!

Rozciągnięte murzyńskie wargi. Wybałuszone oczy… Ja prawdziwy złapałem mocno za kark tego drugiego siebie —dzikiego, włochatego, dyszącego ciężko. Ja prawdziwy powiedziałem do R:

— Wybaczcie mi, na Dobroczyńcę. Jestem bardzo chory, nie mogę spać. Nie wiem, co się ze mną dzieje…

Grube wargi uśmiechnęły się przelotnie:

— Tak-tak-tak! Rozumiem —rozumiem! Znam to wszystko… Oczywiście z teorii. Do widzenia.

W drzwiach obrócił się jak czarna piłeczka —znów do biurka —położył na biurku książkę:

— Moja ostatnia… Specjalnie przyniosłem —byłbym zapomniał. Powodzenia —„p” trysnęło wprost we ranie, wyszedł…

Jestem sam. Czy właściwie sam na sam z tym drugim „ja”. Siedzę w fotelu, z nogą założoną na nogę, z jakiegoś „stamtąd” przyglądam się z zaciekawieniem, jak tu ja, ciągle przecież ja —skręcam się na łóżku.

Dlaczego —no, dlaczego przez okrągłe trzy lata żyłem w takiej bliskości z O —aż tu naraz jedno słowo o tamtej, o I… Czyżby cały ten obłęd —miłość, zazdrość —istniał nie tylko w kretyńskich starożytnych książkach? A najważniejsze —ja! Równania, formuły, cyfry —i… to —nic nie rozumiem! Nic!… Zaraz jutro pójdę do R i powiem, że…

Nieprawda: nie pójdę. Ani jutro, ani pojutrze —nigdy w życiu już nie pójdę. Nie mogę, nie chcę go widzieć. Koniec! Nasz trójkąt się rozpadł.

Jestem sam. Wieczór. Lekka mgła. Niebo powleczone złocistomleczną tkaniną; gdybyż wiedzieć: co jest tam —wyżej? Gdybyż wiedzieć: kim jestem, jaki jestem?


Notatka 12

Konspekt:

OGRANICZENIE NIESKOŃCZONOŚCI

ANIOŁ

ROZWAŻANIA O POEZJI

Tak czy owak ciągle mi się zdaje —wyzdrowieję, mogę wyzdrowieć. Spałem świetnie. Żadnych tani snów ani innych objawów chorobowych. Jutro przyjdzie do mnie miła O, wszystko będzie proste, regularne i ograniczone jak koło. Nie boję się tego wyrazu —„ograniczenie”: praca tego, co najszlachetniejsze w człowieku —rozumu —polega właśnie na nieustannym ograniczaniu nieskończoności, na podziale nieskończoności na wygodne, lekko strawne porcje —różniczki. Na tym właśnie polega cudowne piękno mojego żywiołu —matematyki. I właśnie tego piękna nie potrafi zrozumieć tamta. To zresztą tylko tak —przypadkowe skojarzenie.

Wszystko to —w takt miarowego, metrycznego stukotu kół kolei podziemnej. W myślach skanduję koła —i wiersze R (jego książka, ta, co wczoraj). Czuję: z tyłu, przez ramię, ktoś nachyla się ostrożnie i zerka na otwartą akurat stronę. Nie odwracając się widzę kącikiem oka: różowe, rozpostarte skrzydła-uszy, dwuwygięte… on! Nie chciałem mu przeszkadzać —udałem, że go nie spostrzegłem. Skąd tu się wziął —nie wiem: kiedy wsiadałem do wagonu —chyba go nie było.

To samo przez się nieistotne zdarzenie świetnie mi zrobiło, rzekłbym: wzmocniło. Tak miło jest czuć na sobie czyjeś bystre oko, które miłośnie chroni nas przed najmniejszym błędem, przed najmniejszym nawet fałszywym krokiem. Może to zabrzmi nieco sentymentalnie, ale znowu przychodzi mi do głowy ta sama analogia: anioły stróże, o których marzyli starożytni. Jak wiele rzeczy, o których mogli jedynie marzyć, zmaterializowało się w naszym życiu!

W chwili, kiedy poczułem za plecami anioła stróża, delektowałem się właśnie sonetem, zatytułowanym Szczęście. Nie mylę się chyba, jeśli powiem, że jest to dzieło rzadkiej urody i głębi myśli. Oto pierwszy czterowiersz:

W wiecznej miłości dwa razy dwaWiecznie w namiętnym cztery się splata.To najżarliwsi z kochanków świata —Nierozerwalne dwa razy dwa…

I dalej wszystko o tym samym: o rozumnym, wiecznym szczęściu tabliczki mnożenia.

Перейти на страницу:

Похожие книги