Kołem toczy się fortuna! – parsknął pogardliwie Nikel von Keuschburg, niedawny jeniec na zamku michalowickim. – Dziś ty mnie, jutro ja ciebie! I jak ci się to podoba, mości kacerzu? Jam dziś wolny, z niewoli wykupiony! A ty w pętach! Z powrozem na szyi! I wnet ci kat zaświeci! Zmusiwszy wierzchowca do drobienia nogami, młodzik podjechał bliżej. Miał ewidentny zamiar wepchnąć się koniem między pana na Frydlandzie a Reynevana, przeszkodził temu, zagradzając mu drogę, Mikulasz Dachs. – Jakim prawem – krzyknął Keuschburg – bierzecie sobie tego jeńca, panie Biberstein? Ulryk von Biberstein wydął wargi, ani myśląc odpowiadać. Panosza poczerwieniał ze złości. – Zły przykład dajecie! – rozdarł się. – Przykład prywaty! Dla jakiejś ciemnej rodowej wróżdy, dla jakiejś osobistej pomsty i samolubnych porachunków narażacie kraj! Haniebny to postępek! Haniebny! – Panie Foltsch – przerwał spokojnym głosem Biberstein. – Wyście człek poważny, z rozwagi znany i radą słynący. Poradźcie tedy temu gówniarzowi, by zamknął gębę. Keuschburg sięgnął do boku, ale jeden z jeźdźców złapał go za rękę żelazną rękawicą i ścisnął tak, że młodzik skulił się w siodle. Reynevan domyślił się, kto to jest, pamiętał zasłyszane na Michalovicach opowieści. Hans Foltsch z zamku Roimund. Najemnik zgorzelecki. – Jakże mnie jemu doradzać – przemówił wolno Foltsch – kiedy on praw? Jeniec twój, panie Ulryku, to ważny rangą husyta, znaczniejszych tutejszych hejtmanów komiliton, za pan brat pono z owymi. Siła on o zamiarach kacerzy i planach ich sekretnych wiedzieć musi. Wojna nad nami, a na wojnie ten górą, kto wroga zamiary przejrzy. Tego jeńca trza do Zgorzelca albo Żytawy zabrać, na spytki wziąć, po trochu, bez pośpiechu wydusić z niego wszystko, co wie. Po temu i mówię: oddajcie go nam. Dla dobra kraju wyrzeknijcie się wróżdy i oddajcie go. Ulryk von Biberstein spojrzał w lewo, spojrzał w prawo, posłuszni jego spojrzeniu rycerze, junkrzy i knechci ruszyli się z miejsc, zaczęli podprowadzać konie coraz to bliżej i bliżej. Do stojącego obok Reynevana Mikulasza Dachsa podszedł giermek z potężnym bidenhanderem, trzymając broń tak, by dwunastocalową rękojeść Dachs miał w wygodnym zasięgu ręki. Hans Foltsch widział to wszystko. – A gdybym się wyrzec nie zechciał – wycedził Ulryk von Biberstein z pięścią wciąż opartą o bok – to co wtedy? Uderzycie na mnie? Dla dobra kraju? Foltsch nie drgnął nawet. Ale burgmani z Roimundu i zbrojni zgorzeleccy ruszyli konie, podjechali, czołowo kontrując szyk ludzi Bibersteina. Było ich, zauważył Reynevan, nieco więcej. Tu i ówdzie zazgrzytały już w pochwach miecze, ale spokój Hansa Foltscha zmitygował wszystkich. – Nie, panie von Biberstein – powiedział chłodno zgorzelecki najemnik. – Nie uderzymy na was. Bo zbytnio by to naszych wrogów ucieszyło. Bo ilekroć my się wzajem za łby bierzem, husyci ręce zacierają. Rzekłem wam, com miał rzec. – A jam wysłuchał – zadarł głowę pan na Frydlandzie. – I na tym koniec. Żegnam. Panie Foltsch. Panie Warnsdorf. Lekceważąco pominięty w pożegnaniu Keuschburg zbladł ze wściekłości. – Nie koniec! – wrzasnął. – Nie koniec, o nie! Nie będzie to tak ostawione! Zdacie sprawę, panie Biberstein! Jak nie przed sądami, to na udeptanej ziemi! – Tych, co mnie sądami straszą – podniósł głos Ulryk Biberstein – zwykłem jak pachołków kijami traktować. Hamuj się więc, szczeniaku, jeśli miła ci skóra na grzbiecie. Nie na udeptanej ziemi, ale tu, na błocie, obić cię każę. Ty chłystku! Co z tego, że się Dohnom do rodu wżenić zamiarujesz? Choćby i była żonka Dohnówna z domu, ty nie urośniesz! Gdzie tedy i z czym do starej szlachty, ty synku merseburskich biskupich ministeriałów? Na śmiech się podajesz! Keuschburg z bladego zrobił się czerwony jak przekrojony burak, zdawało się, zaszarżuje na Bibersteina z gołymi rękoma. Foltsch ucapił go za ramię, nazwany Warnsdorfem drugi rycerz chwycił konia za uzdę przy munsztuku. Ale reszta zgorzeleckich zbrojnych rwała się do walki. Ktoś krzyknął, ktoś krzyk podchwycił, błysnęły miecze i barty. Zarżały spinane konie, zaświeciły klingi i w dłoniach ludzi Bibersteina. Mikulasz Dachs chwycił i podniósł bidenhander. – Stać! – ryknął Hans Foltsch. – Stać, psiakrew! Broń do pochew! Roimundzcy i zgorzeleccy usłuchali go. Niezbyt chętnie. Konie chrapały, rozdeptując śnieg w błoto. – Ruszajcie stąd – powiedział złowrogo Ulryk Biberstein. – Ruszajcie w swoją drogę, panie Foltsch. Zaraz. Zanim do niedobrych jakich rzeczy dojdzie. Śnieg stopniał błyskawicznie, wystarczyło te troszkę słońca, które przedarło się przez chmury. Wiatr ścichł. Zrobiło się cieplej. Wróciła jesień.