Na popas i nocleg stanęli niedaleko za Jelenią Górą, we wsi Maywaldau. Zjedli byle co, a nocowali w szopie, w której wiejąca znów od gór wichura gwizdała przez liczne dziury w ścianach i dachu. Reynevan, zmęczony przejściami, zasnął szybko. Tak szybko, że jawa przeszła w sen gładko i niepostrzeżenie, nierealność płynnie zajęła miejsce realności. Uch, uch, panowie, ależ mi się ckni do baby jakiejś. Niech cię kat, Priedlanz, żeć się też akurat wspominać zachciało, teraz nie usnę. Nic to, za niedługo w Świdnicy będziemy, wiem tam jeden zamtuzik… A w Rychbachu na podgrodziu znam dwie wesołe panny, szwaczki… Konia pode mną zabił, mojego Sturma, pieni się Nikel Keuschburg, gestykulując ogryzaną kością, z kuszy ustrzelił, suczy syn, czterdzieści grzywien zań dałem, alem nigdy nie żałował, bo rączy był… Nie, nie husyta! Koń był rączy! Mój Sturmi… A ten husyta, Reinmar Bielau, oby go zła śmierć nie minęła… Biegnij, syczy, mrużąc błękitnozielone oczy, Douce von Pack. W dłoni kołysze oszczep. Uciekaj, dopowiada stojący obok Birkart von Grellenort. I tak cię dopadnę. Mam uszy i oczy wszędzie. W każdym klasztorze. Wykaraska się z tego, mówi Grzegorz Hejncze, inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską. I wtedy jest szansa, że doprowadzi nas do… Interesuje mnie ptasi śpiew, mówi Konrad z Oleśnicy, biskup wrocławski. Reinmar Bielau naprowadzi mnie na trop ptasiego śpiewu. Konny pędzi w noc, przez lasy i skaliste wąwozy, łomocze do okutej furty umocnionego niczym twierdza klasztoru. Otwiera mu zakonnik w białym habicie z czarnym szkaplerzem, ozdobionym krzyżem z literą "S" owiniętą wokół podstawy.
Hans Foltsch, najemnik zgorzelecki na Roimundzie, wywiązał się z obowiązku w pełni i do końca – osobiście odstawił wykupionego z husyckiej niewoli Nikela Keuschburga na stojący na szczycie Sokolej Góry zamek Falkenberg, jedną z siedzib rodu von Dohna. Oswobodzonego młodzieńca witano na zamku z wylewną radością, a licząca sobie lat czternaście panna Barbara Dohnówna aż popłakała się ze szczęścia. Popłakała się też jej siostra, trzynastoletnia Eneda – w końcu identyczna przygoda mogła nie dziś, to jutro spotkać jej własnego zalotnika, Kaspra Gersdorfa. Dla towarzystwa popłakała się matka Barbary i Enedy, jejmość Margareta z Jenkwiczów. Popłakał się dziadek, stary pan Bernhard von Dohna, ale on był w wieku sędziwym i choć śmiał się i płakał często, to rzadko wiedział, z czego i dlaczego. Frydrych von Dohna, pan na Falkenbergu, syn Bernharda, małżonek Margarety i rodzic dziewcząt, wielkiej radości nie objawiał. Uśmiechał się raczej krzywo, a szczęście pozorował jeno. Był nie tylko uboższy o wydane na okup osiemdziesiąt kóp groszy. Płacąc husytom za Keuschburga, oficjalnie się zdeklarował, mianował go oficjalnym kandydatem na zięcia. A pewien był, że córka mogła trafić lepiej. Przygryzał więc wąs, uśmiechał się wymuszenie i nie mógł doczekać uczty, na której miał zamiar schlać się w trupa celem zapomnienia. Pośród pozostałych jednym z nielicznych radujących się naprawdę szczerze był Hans Foltsch. Od Frydrycha von Dohna wziął na okup za Keuschburga kwotę stu kóp groszy. Z husyckim hejtmanem Janem Czapkiem stargował do sześćdziesięciu. Panu Frydrychowi powiedział, że do osiemdziesięciu. Gdy opowieść o przygodach Nikela Keuschburga obiegła już zarówno zamek górny, jak i dolny, Falkenberg cichaczem opuścił jeździec. Jeździec nie żałował konia. Po niecałej godzinie jazdy, niedługo po północy, łomotał już do furty umocnionego niczym twierdza klasztoru celestynów w Oybinie. W klasztorze już nikt nie spał – surowa celestyńska reguła nakazywała z wybiciem północy wstawać z wyrek i brać się do modlitwy i pracy.
– Skąd przyszła wiadomość?
– Z Oybina, wasza wielebność. Od celestynów. Od przeora Burcharda. – Jak bardzo jest spóźniona?
– Wiadomość dotarła do Oybina wczorajszej nocy, czyli post sexta die mensis Novery.bris, we trzecią wigilię nocną. A ninie jest noc po listopada dniu siódmym i właśnie upływa pierwsza wigilia. Goniec, pozwolę sobie zauważyć, jechał dniem i nocą, nie żałując koni. Wieści, które przywiózł, uznać należy za aktualne jak najbardziej.
Grzegorz Hejncze, inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską, rozsiadł się wygodniej, wyciągając podeszwy butów w kierunku bijącego z komina żaru. – Należało się tego spodziewać – mruknął. – Należało oczekiwać, że Reinmar von Bielau nie usiedzi spokojnie, zwłaszcza gdy dowie się o… O pewnych sprawach. Było też do przewidzenia, że Bibersteinowie go capną. Wiozą go oczywiście na Stolz? – Oczywiście – potwierdził Łukasz Bożyczko, Polak, pilnie i z wielkim zaangażowaniem pracujący dla Świętego Oficjum diakon od Świętego Łazarza. – Jadą, rzecz jasna, Drogą Podsudecką, w tej chwili muszą być w okolicach Bolkowa. Nocami z pewnością nie peregrynują, a dzień ninie krótki. Wasza wielebność? W Świdnicy możemy ich przejąć. Mamy tam ludzi… – Wiem, że mamy.