– Nie. Wartość strategiczna waszych urządzeń nie jest warta cierpień, jakie spowodowalibyśmy wśród cywilnej populacji tego systemu.
– I naprawdę uratowaliście naszych obywateli z Wendiga? Sądziliśmy, ze tam już nikogo nie ma. – Kobieta znajdowała się na krawędzi załamania nerwowego. – Wszyscy mieli być ewakuowani podczas opuszczania tamtego systemu.
– Ludzie ewakuowani z kolonii twierdzili, że statki, które podobno miały ich albo ich rodziców zabrać z Wendig Jeden, nigdy nie przyleciały. Oczywiście nie mieli bladego pojęcia, dlaczego tak się stało. Może wy im pomożecie rozwiązać tę zagadkę – zaproponował Geary.
– I… ilu ich jest?
– Pięćset sześćdziesiąt trzy osoby. – Mógł wyczytać z jej twarzy to samo pytanie, które wciąż zadawali sobie wszyscy Syndycy z Wendiga i wielu ludzi z jego floty: „Dlaczego?”. Zirytowała go myśl o pytaniu, na które przecież istniała prosta odpowiedź, i ostro zakończył tę rozmowę: – To wszystko na ten temat.
Desjani po raz kolejny usiłowała udawać, że jej całą uwagę przykuwają odczyty.
– Kiedy rozpoczniemy przenoszenie Syndyków na pokłady wahadłowców? – zapytał wciąż wściekły Geary.
– Powinni już kierować się do doków – odparła Desjani podejrzanie łagodnym tonem. Zanim Geary zdecydował, czy ten sposób wysławiania pogłębił jego irytację, wstała i oświadczyła: – Zejdę i sprawdzę osobiście, jak przebiega załadunek.
Geary uspokoił się i również wstał.
– Mogę iść z panią?
– Oczywiście, sir.
W dokach trafili na identyczną scenę jak ta, którą mogli obserwować jedenaście dni temu, tyle że teraz rzeka Syndyków płynęła w przeciwną stronę, prosto do luków promu. Niektórzy z nich przystawali na chwilę, by pomachać członkom załogi
Były burmistrz Alfy zatrzymał się przed Gearym i Desjani.
– Dziękuję za wszystko. Sam nie wiem, co mam powiedzieć. Nigdy nie zdołamy się wam odwdzięczyć.
Ku zaskoczeniu Geary’ego Desjani udzieliła mu natychmiastowej odpowiedzi.
– Odwdzięczycie się nam, jeśli w przyszłości zrobicie coś podobnego dla obywateli Sojuszu.
– Daję słowo, że nie tylko spróbujemy im pomóc, ale powiemy innym, aby też tak czynili.
Żona burmistrza wysunęła się do przodu i spojrzała w oczy Desjani.
– Dziękuję za uratowanie życia moich dzieci, proszę pani.
– Kapitanie – poprawiła ją Desjani, ale kącik jej ust zadrgał, jakby usiłowała się szelmowsko uśmiechnąć. Spojrzała w dół i skinęła na chłopczyka, który patrzył na nią z namaszczeniem, a potem zasalutował niezdarnie na syndycką modłę. Desjani oddała mu salut i spojrzała raz jeszcze na matkę.
– Dziękuję raz jeszcze, kapitanie – dodała kobieta. – Oby ta wojna skończyła się, zanim moje dzieci staną do walki z waszą flotą.
Desjani raz jeszcze pozdrowiła ją ruchem głowy, a potem obserwowała u boku Geary’ego, jak ostatni Syndycy szybko wchodzą do luków wahadłowców. Gdy ostatni z nich został zamknięty, odezwała się tak cicho, że tylko Geary mógł usłyszeć jej słowa:
– Łatwiej jest, gdy nie mają twarzy.
Chwilę trwało, zanim zrozumiał, co miała na myśli.
– Chodzi pani o wrogów.
– Tak.
– Widziała już pani kiedyś Syndyka?
– Tylko jeńców wojennych – odparła Desjani wymijająco. – Obywateli światów Syndykatu, którzy chwilę wcześniej usiłowali zabić mnie i moich towarzyszy broni. – Zamknęła oczy. – Nie mam pojęcia, co stało się z większością z nich. Ale wiem, jaki był los nielicznych.
Geary powstrzymał się od zadania jakże oczywistego w tej sytuacji pytania. Wkrótce po objęciu dowództwa nad tą flotą przekonał się, że jeńców zabijano z zimną krwią, co było nieuniknionym skutkiem narastającej od niemal stu lat spirali przemocy i okrucieństwa. Nigdy nie pytał Desjani, czy uczestniczyła w podobnych zbrodniach. A teraz ona sama otworzyła oczy, spojrzała na niego i powiedziała:
– Widziałam, jak to robiono. Nigdy nie nacisnęłam spustu, nie wydałam rozkazu, ale przyglądałam się i nie próbowałam temu zapobiec.
Skinął głową, starając się wciąż patrzeć jej w oczy.
– Uważała pani, że takie rzeczy są dopuszczalne.
– To nie jest wytłumaczenie.
– Pani przodkowie…
– Mówili mi, że źle czynię. – Desjani przerwała Geary’emu, co naprawdę rzadko jej się zdarzało. – Wiedziałam o tym, czułam to, ale nie słuchałam. Biorę całą odpowiedzialność za moje czyny. I wiem, że za nie kiedyś zapłacę. Może dlatego straciliśmy tak wiele okrętów w Systemie Centralnym. Może dlatego ta wojna trwa już tyle lat. Ponosimy karę za to, że czyniliśmy zło wierząc, iż jest ono konieczne.
Nie zamierzał odtrącać ani potępiać kogoś, kto przyznał się do zła, które wyrządził. Czuł z kimś takim solidarność.
– Może właśnie za to jesteśmy karani…
Desjani zmarszczyła brwi.
– Sir? Dlaczego pan miałby być ukarany za to, co zrobiliśmy, kiedy pana wśród nas nie było?